Dziś będzie o międzygatunkowej fikcji. Jakiś czas temu, mój artykuł został udostępniony w jednej z popularnych psich grup. Dzięki temu zyskałam nowych czytelników (fajnie, że jesteście) i podpadłam kilku osobom.
Przeczytałam na przykład, że ten tekst to ściema, bo uwaga, dowód anegdotyczny, komentatorka miała kilka psów i dwójkę dzieci i było to 100 lat temu, psy absolutnie nikogo się nie bały, wszyscy się kochali, a żaden normalny pies przecież nie ugryzie dziecka, więc rozpowszechnianie wiedzy o tym, że pies dziecka może się bać jest bezsensowne. Koniec krytyki.
Tak po prawdzie, moje teksty dotyczące relacji dziecko-pies nie zostały określone jako ściema, a jako science fiction. Rozumiem, że stało się tak nie tylko z braku elementarnej wiedzy gatunkowej: o psach i o literaturze. Bo science fiction cechuje: „fabuła osnuta na przewidywanych osiągnięciach nauki i techniki oraz ukazująca ich wpływ na życie jednostki lub społeczeństwa. W świecie przedstawionym utworów nie występują elementy cudowności, a także przestrzega się zasad prawdopodobieństwa”. Źródło: encyklopedia Wikipedia.
W tym miejscu mogłabym podziękować za komplement, ale rozumiem, że rzecz rozbija się o ostatnie zdanie: „…nie występują elementy cudowności (…) przestrzega się zasad prawdopodobieństwa”. Bo też nigdy, przenigdy nie promuję, nie zachęcam, nie namawiam do postrzegania relacji dziecko – pies w kategorii: tęcza – jednorożec.
Takie momenty w relacji zwierzątka człowiek ze zwierzęciem pies zdarzają się, owszem, a im bardziej dbasz o to co dzieje się między dzieckiem i psem, tym większa szansa, że będziesz ich doświadczać częściej. Tak więc, poza pielęgnowaniem magicznych momentów, dokumentuję rzeczywistość: z różnymi trudnościami borykają się na codzień także osoby, które tak jak ja, zajmują się zawodowo szkoleniem psów. Z prostego powodu, zwierzęta mają różne osobowości, różny temperament, różne potrzeby, a człowiek, nawet trener, bogiem nie jest. Nawet jeśli bardzo tego chce.
Co odróżnia trenera od przeciętnego użytkownika psa, to umiejętność nie odbierania personalnie i emocjonalnie tego, co dzieje się z psem. Trener obserwuje: ok, mój pies unika kontaktu z moim dzieckiem. Traktuje reakcję psa jako informację zwrotną i odpowiada na nią zaspokajając jego potrzeby. Podchodząc do problemu empatycznie i zadaniowo, wymyka się konieczności udowadniania światu, że on nie istnieje.
Normalny trener ma też świadomość, że jest odpowiedzialny za to co przekazuje innym ludziom. Że pisząc: pozwól położyć się swojemu dziecku na plecach psa, niech zbliży do niego twarz i da mu buziaczka w nosek, a Ty rób fotki, może przyczynić się do tragedii.
Żeby pies NIE reagował na dziecko w sposób dla nas nieakceptowalny, nie bał się dziecka, dobrze znosił jego obecność, poza dobrym wychowaniem psa i… dziecka (o matko, ile czynników mieści się pod tym podstępnym hasłem!) muszą wystąpić określone predyspozycje genetyczne tego psa, w tym temperament.
Ale zostawiając za sobą fikcję, przejdźmy do realizmu (magiczny następnym razem, ok?). To co spotykam najczęściej w relacji mały człowiek – pies, to rażąca nieświadomość tego, co tak naprawdę dany pies lubi, a czego nie. To brak zrozumienia, że kennel-klatka w domu to nie tortury, tylko schronienie. To oczekiwania, że zwierzę upojone hormonami właścicielki, nagle pokocha twarz obcego małego gluta, który się do niego raptownie zbliża chybotliwym krokiem i wydaje z siebie piskliwe dźwięki, jak mały, uciekający zajączek. Mniam.
Zdarza się też ciągle, że trzeba przypominać, że żaden pies nie wychowa się sam.
Podsumowując, nic mnie to nie obchodzi, że wystąpiło 100 przypadków, w których dziecko siedziało psu na głowie, a ten UŚMIECHAŁ SIĘ. Zainteresowanych tym dlaczego pies wygląda jakby się uśmiechał w takich sytuacjach odsyłam np. tu .
Obchodzi mnie lista problemów, którą wysyłają mi czytelniczki, pomagające mi w ten sposób pisać książkę: świadome, wrażliwe, empatyczne kobiety, martwiące się tym, że cudowność relacji dziecko – pies jakoś omija je szerokim łukiem i że chwilami jest po prostu ciężko.
Obchodzą mnie też:
- badania, takie jak te zrobione przez naszych sąsiadów w Czechach
- akcje, takie jak „stop the 77”, gdzie siedemdziesiąt siedem to liczba, procent pogryzień dzieci przez psy mieszkające z nimi w domu !!!!!!!!!!
W przypadku Księcia z bajki możesz obwiniać Walta Disneya, w przypadku magicznej relacji dziecko – pies obwiniaj wszystkie Tęczowe Mamusie, pozwalające swoim dzieciom na wszystko, w tym na zamęczanie swoich psów i uwieczniające to na cukierkowych fotkach. Obwiniaj wszystkie Idealne Panie Domu, które miały tak boską moc, że ich psy nigdy nie dostały prawa poczuć się źle. Tak samo, jak nie pozwoliły psom na okazywanie dyskomfortu, tak samo nie pozwolą na to Tobie i będą kłamać, że to uniwersalna metoda rozwiązywania problemów, których przecież nie ma, bo normalne psy nie gryzą.
Głównym powodem, dla którego zaczęłam pisać o relacji dziecko – pies jest to, że szukając pod koniec ciąży źródeł na ten temat, nie znalazłam niczego co zaspokoiłoby moje, przyznaję dość wygórowane potrzeby. I obiecałam sobie, że stworzę takie miejsce w sieci i napiszę książkę, która pomoże każdej mamie lepiej zrozumieć relację psa z dzieckiem i zadbać o nią od strony PRAKTYCZNEJ. I jak widać, nie jest to bezzasadne, skoro wciąż tyle nieświadomych, nieodpowiedzialnych ludzi przekonuje, że ZROZUMIENIE I SZANOWANIE POTRZEB ZWIERZĄT JEST WIZJĄ FUTURYSTYCZNĄ 🙁
PS. Ugryzie każdy pies, kwestią osobniczą jest ile zniesie zanim do tego dojdzie.